Far away from Montana – W.A.S Banditos

Zapraszamy do przeczytania ciekawej relacji napisanej przez kolegę Marka. Jest to całkiem inny opis niż do tej pory był tutaj umieszczany, powiedzielibyśmy nawet – dużo ciekawszy i posiadający w sobie duży ładunek emocji. Tym bardziej zachęcamy do zapoznania się z nim oraz zastanowienia się (jeśli do tej pory jeszcze nie zapadła taka decyzja) nad uczestnictwem w takich i podobnych spotkaniach, organizowanych systematycznie w naszym pięknym kraju. Tutaj już nie chodzi nawet o nagrody czy konkursy, tutaj najważniejsza jest dobra zabawa w wyśmienitej atmosferze i doborowym towarzystwie. Zresztą, przeczytajcie sami …

Organizatorzy

https://sites.google.com/site/wasbanditospl/

https://www.facebook.com/wasbanditosofficial

oraz link do samej imprezy:

https://sites.google.com/site/wasbanditospl/02-zawody/2017/9-10wrzesien2017farawayfrommontana

 

W dniach 09 – 10 09 br. na strzelnicy, Garda Ostróda, w Kaczorach, odbyło się …………

Jeżeli myślicie, że potrafię pisać, w taki sposób, to nic z tego. Szacunek dla organizatorów, nie pozwala na stwierdzenie : byłem, strzelałem. Tak się nie da. Po wiosennym spotkaniu, czas do września dłużył się niesamowicie. I wreszcie ! Piątkowy wieczór. Szykowanie naważek, sprawdzanie ekwipunku, kontrola wszystkiego po wielokroć. Sobota rano. Pobudka o 6:30. Szybkie śniadanie, kawa i w drogę. Matiz, pomimo wieku prawie dorosłego, parł pełną mocą na Północ, do Ziemi Obiecanej, do Montany w Kaczorach. Ale maruderzy (śmieciowóz i osadnicy z Germani) skutecznie opóźniali tempo podróży. Dotarłem tuż przed 10- tą. Szybkie powitanie, zjebka od Agnieszki (czemu tak późno?) i się zaczęło.

Podzielono nas na trzy grupy. Ja trafiłem pod opiekę Andrzeja. Sześć konkurencji do zrobienia. I nie tak jak na wiosnę. Najpierw tarcza, a później, , zabawy ” z lewarkiem i strzelbą. To była rzeź niewiniątek i greenhorn – ów. Liczył się czas i trafienia. Każdy „stage” to rewolwery, jeden lub dwa, strzelba i lewarek. Jak policzyłem, tego dnia, każdy oddał, minimum 120 strzałów.

Najciekawsze, przynajmniej dla mnie, były „stage” 1, 3 i 5.1

Siedzisz na „fotelu fryzjerskim”, wymazany pianką do golenia. „Fryzjer” goli cię tępym nożem, a na sygnał sędziego, trzeba zrezygnować z tej przyjemności, dobiec do stanowiska, i strzelać. Rewolwery – pikuś, ale strzelba i lewarek? Jak przyłożyć do kolby, policzek, obficie potraktowany pianką do golenia? 3, to ostrzelanie z lewarka sylwetek pięciu kowboi, w czasie ośmiu sekund. Po dwa strzały na sylwetkę. Myślicie że to łatwe? Ręce drżą, łuska wpada do komory lewarka, a czas leci. Do tego strzelba do poperów i dwa rewolwery do blach. Tu zaliczyłem wszystkie kary z możliwych. Szanowny producencie kapiszonów RWS. Czegoś takiego się nie wybacza. Pomimo dociskania kapiszonów na kominkach, one odpalały za drugim lub trzecim zbiciem kurka. I jak tu strzelać? Przy tarczy już się z tym pogodziłem, ale przy strzelaniu westernowym? Wstyd. Pogodziłem się z tym, że tym razem, nie powalczę. Niby drobiazg, kapiszony.

Stage 5.

Tu dopiero była zabawa. Aby zacząć strzelanie, wcześniej trzeba było kilka metrów, przeciągnąć trumnę z, ,chłodnym Billem ”. Trumna przez kilka miesięcy, stała pod chmurką i zdążyła nieźle nasiąknąć wodą. Ważyła tyle, że do dziś, bolą mnie palce u stóp. Ale adrenalina dodaje sił. Dobieg do stolika i ostrzelanie w sekwencji, blach z rewolweru i lewarka, i poperów ze strzelby. I tak właściwie zakończył się dzień pierwszy. Nie będę opisywać emocji i doskonałej zabawy, jaka towarzyszyła naszym zmaganiom. W domu byłem po 19 tej. Oczywiście była przerwa na obiad i pogawędki. Dzień drugi. Niedziela. 45 kilometrów w półtorej godziny. Cóż, pełna rocznica objawień NMP w Gietrzwałdzie. Pielgrzymki wielokilometrowe. Ale zdążyłem. Jeśli myślicie, że było łatwiej, nic bardziej mylnego.

Pojedynki.

Losowanie par i do roboty. Zasada prosta. Przegrywasz, odpadasz. Oczywiście łatwo być nie mogło. Konkurenci na sygnał sędziego, dobiegają do stołów z odłożoną strzelbą i lewarkiem. Ostrzelanie poperów z rewolwerów i lewarka. Wszystko musi leżeć. Jak nie, to dostrzeliwujesz strzelbą. A jak już sobie z tym poradziłeś, to w tym czasie przeciwnik położył dużego popera, co decydowało o wygranej. I znowu te nieszczęsne kapiszony…… .

A potem „Dzika Banda”. Znowu pojedynki w parach. Ale broń już inna. Zamiast rewolwerów, jeden Colt 1911, zamiast strzelby, pompka, ale ładowana jednym nabojem no i nieśmiertelny lewarek. Zasady podobne, ale wymiana magazynka po trzech strzałach. A po wszystkim – balonik na czas. Rewolwer ładowany na jedną komorę, ślepym ładunkiem. Broń w kaburze, ręce na kapeluszu, a na sygnał sędziego, jak najszybciej trzeba oddać strzał. Czasy najlepszych to 0,7 – 0,8 sekundy. Można odnieść wrażenie, że chaos w tym wszystkim, jest nieunikniony. NIE !!! Wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku. Sędziowie panują nad wszystkim. A zawodnicy? Wszyscy posłuszni i zdyscyplinowani. Wspaniała zabawa nie zwalnia od myślenia. A tu bezpieczeństwo jest najważniejsze! Ładowanie broni tylko w wyznaczonych miejscach. Przenoszenie – rewolwery w kaburach, z kurkiem na pustej komorze, strzelba i karabinki lufami do góry. Po strzelaniu, kontrola broni, i to przestrzegana rygorystycznie ! Chwila przerwy, i ogłoszenie wyników. Jednym ze sponsorów nagród, była znana nam wszystkim, firma z Ozorkowa. Prochownice, pasy, kapiszonowniki…. Ale nieważne, kto przegrał, a kto wygrał. Najważniejsza jest atmosfera. To spotkanie przyjaciół. Nie ma znaczenia, czy jesteś mistrzem, czy dopiero zaczynasz tę przygodę, tu jesteś wśród swoich. Was Banditos !!! Jesteście wspaniali !!! A to naprawdę niewielka grupka, najbardziej normalnych ludzi na świecie.

Poniżej kilka zdjęć z tego spotkania …