Rozwój ręcznej i ciężkiej broni palnej – Rozdział IV

lukaszDzięki udostępnieniu przez naszego kolegę Łukasz Śleziak swojej pracy magisterskiej, mam możliwość podzielenia się nią z Wami. Z uwagi na objętość i ciekawą tematykę, będzie ona publikowana w częściach. Mamy nadzieję że będzie to powód do dyskusji na grupie i forum. Zachęcamy oczywiście do samodzielnego rozpracowywania i drążenia tematyki.

Rozwój ręcznej i ciężkiej broni palnej i jej wpływ na pole walki w Rzeczpospolitej w XVII wieku

Rozdział IV

 Wpływ artylerii i broni ręcznej na przebieg bitew morskich

Początki uzbrajania statków w działa datuje się na lata osiemdziesiąte XIV wieku[1]. Pierwotnie stosowano lekkie działa umieszczone z przodu i z tyłu statku na nadbudówkach zwanych kasztelami, często zamontowane na obrotowych łożyskach, umożliwiających prowadzenie ognia w różnych kierunkach, zapobiegając w ten sposób zetknięcia się statków w celu abordażu[2]. Szersze zastosowanie miały działa umieszczane na ciężkich karawelach, mających większe możliwości amortyzowania odrzutu wystrzału. Armaty były wtedy instalowane na burtach okrętów. Również w tym wieku powielona została liczba pokładów, na których znajdywały się armaty, przez co zwiększono siłę ognia pojedynczego okrętu. W konsekwencji spowodowało to zmianę ustawienia okrętu podczas starcia z frontalnej, na burtą do nieprzyjaciela rażąc go z wszystkich dział, zapewniając tym samym maksymalne zniszczenia, przedkładając siłę armat nad abordaż. W XVI wieku zwiększono liczbę pokładów, na których instalowano działa[3].

Oddzielnym zagadnieniem w historii wojskowości polskiej zajmuje kwestia zastosowania broni palnej w bitwach morskich. Nie jest to zbyt obszerne zagadnienie, jeśli chodzi o osiągnięcia Rzeczpospolitej w omawianym wieku, ale ciekawe z punktu widzenia techniczno – taktycznego i spektakularne, jeśli chodzi o bitwę pod Oliwą. Polskie starcia morskie w XVII wieku wiązały się bezpośrednio z konfliktami ze Szwecją. Źródło tych konfliktów tkwiło przede wszystkim w dążeniach Zygmunta III do korony szwedzkiej, ale było to też powodem budowy regularnej floty wojennej.[4]

Rozwój floty polskiej na początku XVII wieku składał się z 4 etapów. W etapie pierwszym liczba okrętów osiągnęła pułap 12 jednostek (rok 1606). W Inflantach wystawiono kilka małych okrętów kaperskich, których załoga walczyła na własną rękę z upoważnienia króla. Kaprzy uprawnieni byli też do łupienia wrogich statków. Wystawiono także kilka batów, tj. małych łodzi  żaglowo – wiosłowych.

W etapie drugim (lata 1608 – 1622) koncentrowano się na budowie niewielkich jednostek w stoczniach gdańskich. Włączono także do floty stare statki holenderskie i angielskie jak również łodzie szwedzkie. Etap ten zamyka budowa statku „Żółty Lew”.

W etapie trzecim organizowania floty (od roku 1623), zaczęto budować silne okręty z liczną artylerią na pokładzie. Zwodowano m.in. dwa galeony: „Króla Dawida” i „Wodnika”, pinkę „Pannę Wodną”, kilka jachtów i ok. 300 batów. W 1632 Prusy Książęce wydzierżawiły w Gdańsku statki dla Rzeczpospolitej: „Nadzieję”, „Powitanie”, „Wielbłąda” i „Walentego”. Przeznaczono je do obrony Piławy. Po jej upadku w tym samym roku znalazły się w szwedzkim posiadaniu pod nazwami: „Czarny Pies”, „Pozłacany Bób”, „Delfin” i „Wodnik”.[5]

W listopadzie 1626 Zygmunt III powołał królewską komisję, na czele z dworzaninem, Szwedem z pochodzenia: Gabrielem Posse.[6] Po zwycięstwie floty Polskiej pod Oliwą nie odegrała już większego militarnego znaczenia. W roku 1628 Zygmunt III „pożyczył” polskie okręty na służbę Habsburgów, podczas której poniosły klęskę pod Wismarem. Szwedzi następnie przejęli te statki, co ciekawe według spisu uzbrojenia na pokładzie wyszło, że brakuje na nich ogółem 25 dział.[7] Kazimierz Lepszy podejrzewa, że zostały one przywłaszczone przez wojska habsburskie, chociaż niewykluczone, że cześć z nich została uszkodzona w wyniku eksploatacji, więc się ich pozbyto.

Władysław IV postanowił odbudować flotę wojenną. Nowe jednostki zostały przebudowane ze statków handlowych odkupionych od gdańskiego kupca Jerzego Hewla. Nowych okrętów było ogółem 11, największy z nich posiadał 32, a najmniejszy 4 działa.[8] Flota ta nie odegrała już żadnej znaczącej roli militarnej.

Il. 32 Niektóre typy statków używanych we flocie polskiej w XVII wieku, od lewej kolejno: fluita, pinka i galeon

         W latach 1600 – 1632, okręty uzbrajano w bardzo różnorodną artylerię, począwszy od miotaczy kamieni do dział o długich lufach (kolubryn). Zróżnicowanie to podobnie jak w przypadku bitew lądowych sprawiało trudności, podobnie jak tam, musiano sobie radzić z koniecznością odlewania pocisków  na miejscu, tj. na pokładzie.[9] W 70 % działa okrętowe wykonane były ze spiżu lub podobnego stopu, reszta odlewana była z żelaza. Na wyposażeniu znajdowały się też czasami działa komorowe, które składały się z dwóch części: lufy właściwej i wyjmowanej komory prochowej.[10] Działa te umożliwiały szybsze ich naładowanie, bez konieczności wysuwania z furt artyleryjskich. Okręty polskie początkowo zaopatrywane były w działa odlewane w Polsce, Rosji, Szwecji i Anglii.[11]

Aby uniemożliwić cofnięcie się działa podczas wystrzału, przymocowywano je grubymi linami do ścian okrętu (il. 2).

Il. 33 Działo okrętowe przymocowane linami

Lufy spoczywały na czterokołowych lawetach. W celu ich podniesienia stosowano drewniane kliny. Gama pocisków artyleryjskich używanych na okrętach była rozległa, od zwykłych żelaznych, ołowianych, czy kamiennych kul, po specjalne mające za zadanie niszczyć maszty i ożaglowanie. W walce po szczepieniu statków po za bronią ręczną białą i palną używano: worków zapalających, wieńców smołowych, granatów ręcznych, zrzucanych na wrogi statek z bocianiego gniazda.[12]

Il. 34 Małe działko okrętowe montowane na relingu, tj. na barierce zabezpieczającej przed wypadnięciem przez burtę

Przyjrzyjmy się teraz jak wyglądało użycie broni palnej podczas wybranych bitew morskich stoczonych przez Polaków w XVII wieku.

Pierwszą bitwą, jaką omówimy, będzie to obrona Rygi, która była pierwszym starciem morskim w polsko – szwedzkiej w wojnie o Inflanty, w początkowej fazie konfliktu w latach 1600 – 1611. Bitwa ta rozegrała się w czerwcu 1601 roku. Siły szwedzkie składały się z 20 okrętów wojennych, 6 galer i 50 batów uzbrojonych w 4 – 6 działek burtowych.[13]

Starcie o Rygę było tylko częściowo bitwą morską, gdyż wtedy Rzeczpospolita nie dysponowała zorganizowaną flotą wojenną. Utrudniało to Polakom wyparcie jednostek szwedzkich z ujścia Dźwiny. Jednak naprędce stworzona została flota przez wojewodę Jerzego Farensbacha. Składała się ona z małych żaglowo – wiosłowych, będących aktualnie w dyspozycji strony polskiej. Zaatakowano nimi z zaskoczenia szwedzkie okręty stojące w ujściu. Akcja ta się udała, jeden okręt został zatopiony, a część uszkodzonych, wkrótce Szwedzi się wycofali. Nie odstraszyło to ich jednak na długo, kolejne okręty szwedzkie wpłynęły do ujścia rzeki 10 września. Przy pomocy batów dokonano desantu w pobliżu miasta, a prowizoryczna flota polska była bez szans. Jednak dzięki zmierzającym lądem, wojskom hetmana Karola Chodkiewicza, Szwedzi odstąpili od oblężenia miasta.·

Trudno jest na podstawie tego starcia jednoznacznie wywnioskować, jaki był wpływ broni palnej na jego przebieg. Na pewno została ona użyta w pierwszej fazie, gdy łodziami zaatakowano statki szwedzkie. Zatopienie tego jednego okrętu prawdopodobnie mogło być wynikiem zastosowania broni palnej. Z pewnością statki przeciwnika były wielokrotnie ostrzeliwane z lądu. Desanty szwedzkie również odbywały się pod osłoną artylerii, dzięki czemu mogły bezpiecznie dopłynąć do brzegu.

Podczas wojny o Inflanty w niebezpieczeństwie był także akwen Zatoki Gdańskiej. Polsce udało się zorganizować kilka okrętów dzięki staraniom starosty puckiego Jana Weyhera. Pierwszym sukcesem nowej floty, było zdobycie w roku 1605 kilku szwedzkich statków handlowych.[14]

W 1606 roku wody Zatoki Gdańskiej były dwukrotnie nękane przez Szwedów. Podczas swojego ostatniego wypadu w październiku, doszło do poważnego starcia 19 okrętów szwedzkich, dowodzonych przez admirała Jakoba Gotberga z flotą polską składającą się z 11 – 12 jednostek. Okręty polskie zostały ustawione wzdłuż Półwyspu Helskiego od strony Zatoki w szyku torowym (jeden za drugim). Siły szwedzkie były lepiej uzbrojone, a admirał Gotberg był pewny swojego zwycięstwa. Minął Półwysep i całą eskadrą wpłynął do Zatoki otwierając ogień z dział w kierunku polskich okrętów.[15] Okręty polskie również odpowiedziały ogniem. Zgromadzona na brzegu piechota morska także zaczęła strzelać do Szwedów.[16] Admirał Gotberg postanowił natychmiast się wycofać, bo prawdopodobnie nie spodziewał się ognia z lądu stałego. Bitwa ta była pokazem udanego współdziałania ognia piechoty i  okrętów.

Dalszy etap wojny polsko – szwedzkiej z lat 1621 – 1629 także obfitował kilka interesujących starć morskich, w tym najsłynniejsze pod Oliwą.

Pierwsza poważna bitwa morska a właściwie lądowo – morska to odbicie od Szwedów Pucka, który miał być bazą, z której atakowano Gdańsk.[17] Puck zaatakowano z lądu piechotą i kilkunastoma ciężkimi działami. Wojskami lądowymi kierował hetman Stanisław Koniecpolski. Od morza Puck oblegało 6 polskich okrętów: „Król Dawid”, „Wodnik”, „Arka Noego”, „Żółty Lew”, „Panna Wodna” i „Biały Lew” pod dowództwem admirała Ellerta Appelmanna. 29 marca i 1 kwietnia Puck był mocno ostrzeliwany z obu stron przez artylerię, po czym nastąpił szturm piechoty. Następnego dnia Szwedzi skapitulowali.[18]

Jak wynika z opisów bitew wymienionych powyżej, kluczową rolę odgrywała artyleria pokładowa, jak i ta ustawiona na brzegu. W pierwszej bitwie konieczne było posiadanie broni palnej, ale niestety nie wiemy, w jakim zakresie została ona tam użyta. Bardzo skuteczne wykorzystanie broni palnej przez stronę polską, zostało przeprowadzone podczas w okolicach Helu. Sił szwedzkich było wówczas prawie dwa razy więcej, dysponowały one liczebniejszą artylerią niż jednostki polskie. Gdyby nie ostrzał z lądu do zaskoczonych Szwedów, najpewniej Polacy przegraliby to starcie. Wśród okrętów po obu stronach nie było żadnych strat (nie było w każdym razie poważniejszych). Jest to zaskakujące ze względu na znaczny ogień artyleryjski. W bitwie tej broń palna miała raczej charakter „straszaka”, niż siły niszczącej. Ogień z muszkietów piechoty ustawionej na brzegu, mógł najwyżej razić siłę żywą na pokładach okrętów nieprzyjaciela i uszkadzać żagle. Nie powinien dziwić brak skuteczności broni ręcznej, ponieważ odległość okrętów od brzegu z pewnością przekraczała 100 metrów. W takim przypadku jeśliby nawet pocisk z muszkietu zachowywał wystarczającą energię do skutecznego rażenia celu żywego, może nawet w odległości 300 – 500 metrów, to przez niedostateczną celność, istniało małe prawdopodobieństwo trafienia kogokolwiek. Według ówczesnej zasady, każdy pocisk z broni ręcznej mógł skutecznie unieszkodliwić człowieka, jeżeli był w stanie przebić deskę sosnową grubości cala. Mógł natomiast odstraszać dźwięk uderzających pocisków o burty statków, a także ich „świst”, gdy przelatywały nad głowami marynarzy. Można także łatwo wytłumaczyć, dlaczego artyleria lądowa nie doprowadziła do żadnych istotnych szkód. Otóż działa lądowe były stacjonarne, nie mogły, więc prowadzić skutecznego ognia do ruchomych celów – jest to chyba najpewniejsze wyjaśnienie.

Świetny natomiast przykład współdziałania artylerii lądowej i morskiej był na przykładzie bitwy o Puck. Szwedzi mogli być trochę zdezorientowani, który z polskich ataków odpierać, czy  z lądu, czy z morza. Jeżeli z morza, to trudno im było ostrzeliwać okręty pozostające w ruchu, jeżeli z lądu, to nie było prostym zadaniem ostrzeliwać wroga okopanego w szańcach. Dzięki synchronizacji ognia obu typów polskiej artylerii, ostrzał był gwałtowny i spowodował na pewno duże straty u przeciwnika, uszkadzając dodatkowo mury obronne, przez co mogła wkroczyć piechota unieszkodliwiając ostatecznie Szwedów.

Tabela przedstawiająca dane okrętów polskich, użytych podczas bitwy pod Oliwą (opracowane na podstawie: E. Koczorowski, Bitwa pod Oliwą, Gdynia 1968, s. 76)

Prawdziwie spektakularną bitwą morską tej wojny była bitwa pod Oliwą 28 listopada 1627 roku. Flota szwedzka była ok. cztery razy większa od polskiej, a w bitwie tej użyta została przez nich zaledwie eskadra, składająca się z 6 okrętów: „Tigern”, „Pelikanen”, „Solen”, „Månen”, „Papegojan”, „Enhörningen”.[19] Siły polskie reprezentowało 10 okrętów.

Uzbrojenie obu stron było na takim samym poziomie, lecz wyszkolenie sił polskich przerastało przeciwnika, co udowodniła bitwa. Rozmieszczenie artylerii na pokładzie okrętu wojennego polegało na tym, że działa najcięższe umieszczano na dolnych pokładach, a lżejsze na wyższych. Niżej ustawione działa miały na celu przebijanie kadłuba w okolicach linii wody, działa lżejsze miały razić okręt nieprzyjaciela na większą odległość, często pociskami do niszczenia ożaglowania. Najlżejsza artyleria tj. falkonety, działka relingowe, a także hakownice służyły do ostrzeliwania siły żywej na okręcie nieprzyjaciela.[20] O całym dramatyzmie i drastycznej skuteczności broni palnej starcia pod Oliwą dowiadujemy się z raportu Komisji Morskiej.

Il. 35 Bitwa pod Oliwą – sztych Filipa Janssena

Flotą polską kierował podczas bitwy pochodzący z Holandii królewski admirał Arndt (Arend) Dickmann. Wówczas, wiele osób w polskiej marynarce było obcej narodowości pochodzili oni z Anglii, Danii, Holandii, Szkocji czy też Niemiec.[21] Rano 28 listopada kiedy zauważono, że okręty szwedzkie w szyku torowym kierują się ku wybrzeżu Zatoki Gdańskiej, polski admirał kazał podnieść kotwice i ruszyć ku Szwedom.[22] Najlepszy przekaz tego, co się w chwilę potem miało stać przedstawia relacja: „Gdy tylko zbliżyli się [do nieprzyjaciela], Dickman zapytał swoich ludzi, który [z okrętów] jest szwedzkim okrętem admiralskim, a skoro mu go pokazano, powiedział: „Więc skierujcie się, w imię boże przeciwko niemu, musimy [dostać się] na jego pokład.” (…). Wówczas nasz admirał kazał najpierw wystrzelić do nieprzyjaciela z czterech dział umieszczonych na dziobie, od czego zaraz, (…), dwaj zostali zabici, a jednemu urwało nogę. Na to szwedzki okręt admiralski odpowiedział ogniem z dział – pierwszy strzał trafił w nasz okręt admiralski z przodu tuż koło sztaby, a drugi przebił na wylot jednego z naszych żołnierzy – po czym skierował się ku [pełnemu] morzu.”[23] Pierwszy opis użycia artylerii podczas tej bitwy wskazuje, że po obu stronach były straty po pierwszych wystrzałach. Szczególnie nieprzyjemnie musiał wyglądać moment trafienia kuli armatniej w człowieka, podobnych drastycznych opisów jest niestety więcej. Po wymianie ognia pomiędzy statkami, doszło do bezpośredniego starcia okrętów admiralskich: „A więc obydwa okręty admiralskie zbliżyły się do siebie – wówczas powstała gwałtowna walka i strzelanina. Wkrótce admirał Sternschild[24] otrzymał postrzał z muszkietu w kark koło barku, gdy zaś chciał zejść do kajut i kazać się opatrzyć, prawie równocześnie kula z muszkietu przeszyła mu plecy, a kula działowa oderwała mu zupełnie lewe ramię od barku, tak że upadł, kazał się opatrzyć i trąbić hasło poddania się. Wówczas trębacz wybiegł i chciał zadąć, ale w chwili, gdy przykładał trąbkę do ust, kula trafiła go w nogę, tak że upadł i nie mógł zatrąbić, a na trzeci dzień zmarł na lądzie. Po za tym padł pewien porucznik Szkot, a kule urwały obie ręce ordynansowi Sternschilda. Ponadto pewnemu jundze, który, jak mówią, chciał na rozkaz Sternschilda podpalić proch[25], kula urwała w biegu głowę.”[26] Identycznie o tym drastycznym momencie bitwy mówi opis w jednym z siedemnastowiecznych dzienników.[27] Starcie trwało nadal, podjęto jeszcze jedną próbę podpalenia prochu, ale i tym razem nieudaną dzięki interwencji jednego z polskich marynarzy. Dowódcą polskiej piechoty morskiej był kapitan Jan Stroch, także i on stał się ofiarą broni palnej: „Gdy kapitan Stroch stał na górze, na kampanii naszego okrętu admiralskiego i klepał po ramieniu jednego a żołnierzy [mówiąc], żeby jeszcze raz dzielnie wystrzelił, mała kulka przeszyła mu głowę trafiając dokładnie w lewe oko, nie naruszając nic powyżej ani poniżej. Zasłonił twarz rękami, nogi się pod nim ugięły i nie wypowiedziawszy słowa zaraz zmarł w pozycji siedzącej.”[28] Polski admiralski okręt „Święty Jerzy” w walce z „Tigernem”, dostał wsparcie bojowe ze strony pinki  „Panny Wodnej”: „Podczas tego rodzaju ciągłych usiłowań wtargnięcia na nieprzyjacielski okręt i ciągłej walki, wróg został na koniec już po raz drugi albo trzeci wbrew własnej woli zupełnie spędzony z pokładu. Podczas trwania tego boju „Panna Wodna”, która podeszła do ruf obu okrętów admiralskich, naszego i nieprzyjacielskiego, dała się swym ogniem bardzo we znaki nieprzyjacielowi i pilnowała zewsząd, ażeby wróg, który chciał się dostać z boku na nasz okręt admiralski, nie mógł się [do niego] zbliżyć.”[29] W końcu udało się zdobyć statek szwedzki, jeden z polskich okrętów o tym nie wiedział przez co doszło do zjawiska „friendly fire”: „Wtedy dopiero przypłynął „Pędzący Jeleń” i dał w straszliwy sposób ognia do naszych, sądząc, że to są wrogowie. Wobec tego porucznik admiralskiego okrętu Henryk Oloffsen, a także inni, jeden przez drugiego, zaczęli wołać szypra, że mają przestać strzelać, czy nie znają swoich ludzi?”[30] Po zdobyciu „Tigerna” poddał się porucznikowi Oloffsenowi mocno okaleczony szwedzki admirał. Pomimo to bitwa trwała nadal: „Tymczasem przybył szwedzki wiceadmirał Fritz na „Pelikanie” wraz z jednym jeszcze okrętem i chciał w bezlitosny sposób wpaść na prawą burtę naszego okrętu admiralskiego. Po jego nawietrznej stronie znajdował się „Król Dawid”, który rozpoczął z nim walkę. Porucznik spostrzegłszy to kazał swoim ludziom przejść ze szwedzkiego okrętu admiralskiego z powrotem na nasz i przygotować działa do strzału, przy czym także sam Arndt Dickman był obecny, [a następnie] dał całą burtą okrętu do „Pelikana” i wystrzelił do niego ze wszystkich dział równocześnie, tak że można było dokładnie słyszeć, jak okręty trzeszczały i ludzie w nich jęczeli. Gdy tak nasz okręt admiralski wystrzelił ze zdwojoną mocą, [okręty nieprzyjacielskie] odstąpiły od naszego okrętu admiralskiego, (…).”[31] Niestety w chwilę później polski admirał również nie zdołał ujść śmiercionośnemu ogniowi broni palnej: „Wówczas Dickman znów skoczył ze swoimi ludźmi na szwedzką zdobycz, ażeby sprowadzić jeńców na nasz okręt. Gdy zaś stał na kampanii i cieszył się zwycięstwem użyczonym przez Boga, „Pelikan”, który zamknął wszystkie boczne klapy, oddał z działa stojącego na rufie jeszcze jeden strzał. Strzał ten, jak sądzą niektórzy, miał mu strzaskać obie nogi. Od tego strzału w niecałe pół kwadransa potem zszedł z tego świata,(…).”[32] Pomimo śmierci admirała walki nie zaprzestano, kolejny pojedynek okrętów był ostatnim w tej bitwie: „Natomiast kapitan Herman Witt, który dowodził naszym wiceadmiralskim „Wodnikiem”, szukał szwedzkiego okrętu wiceadmiralskiego i gdy tylko [zobaczył] „Solen”, który według jego mniemania był największym okrętem, i [dlatego] sądził, że jest to okręt wiceadmiralski, skierował się przeciwko niemu i kazał wystrzelić do niego z czterech dział stojących na dziobie, a następnie zwrócił się do niego lewą burtą. Wówczas zaraz na początku, zostali przez nieprzyjaciela zabici dwaj z naszych żołnierzy, a porucznik Jan Schröder otrzymał postrzał w głowę. Następnie oddano do nieprzyjaciela dwie albo trzy salwy z dział bocznych, po czym przybiliśmy do jego prawej burty. Nieprzyjaciel zawzięcie strzelał, największe jednak szkody  naszym za pomocą worków z prochem, których wiele przerzucił [na nasz pokład].”[33] Załoga okrętu szwedzkiego „Solen”, nie będącego w rzeczywistości admiralskim (był nim „Pelikanen”) stawiała zacięty opór. Kapitan „Solena” już nie żył. Na pokładzie „Solena”  stał ze swoimi ludźmi kapitan Witt, gdy nagle zobaczono szwedzkiego szypra z wieńcem smolnym i lontem w ręku zamierzającego podpalić skład prochu. W chwilę później szyper skoczył do magazynu i zdetonował całą jego zawartość. Eksplozja spowodowała duże straty: „Wraz z nim wyleciało w powietrze z naszych 22 żołnierzy i jeden junga, a dziesięciu zginęło od kul przed wybuchem. Natomiast wielu Szwedów wpadło w wyniku siły eksplozji do wody.[34]

Bitwa została wygrana przez polską flotę, choć jej znaczenie miało raczej znaczenie psychologiczne niż militarne. Starcie to było praktycznie przeprowadzone wyłącznie bronią palną nie licząc sporadycznych wyjątków użycia broni białej. Podczas dwugodzinnej bitwy wystrzelono z dział ogółem ok. 350 razy. Galeon „Latający Jeleń” przez pomyłkę ostrzeliwując swoich żołnierzy na pokładzie szwedzkiego okrętu zadał duże straty Polakom. W przypadku tej bitwy broń palna w pełni ukazała swój decydujący wpływ na pole walki.

Zwycięstwo pod Oliwą nie długo powstrzymało zapędy Szwedów. Kolejna bitwa, tym razem prowadzona na wodzie i lądzie miała ochłodzić entuzjazm Polaków. Planem Gustawa II Adolfa było zaatakowanie przez zaskoczenie polskich okrętów stojących w Wisłoujściu, przy pomocy piechoty, wyposażonej w lekkie metalowe armaty obciągnięte skórą zwane „skórzakami”. Gruba skóra miała wzmocnić ściany tych lekkich działek.[35]  6 lipca 1628 Szwedzi znienacka otworzyli ogień do statków, sami będąc osłonięci wałami przeciwpowodziowymi. Polacy odpowiedzieli ogniem z dwóch dział do piechoty nieprzyjaciela.[36] Galeon „Święty Jerzy” osiadł na mieliźnie, na domiar złego ucichł wiatr przez co okręt ten został całkowicie unieruchomiony. Pojedynek artyleryjski między załogą  galeonu a piechotą szwedzką skończył się niepowodzeniem tej pierwszej. Jeden z pocisków rozszarpał bosmana, a kula z muszkietu zabiła kapitana Jerzego Teschke, reszta załogi się ewakuowała.[37] Klęska pod Wisłoujściem zapowiedziała początek końca znaczenia polskiej floty.

Bitwy pod Oliwą i Wisłoujściem wymagają dodatkowego komentarza, ponieważ były to znaczące starcia. Bitwa pierwsza była w pełni morskim starciem, w którym maksymalnie wykorzystano siłę ognia artylerii i broni ręcznej walczącymi okrętami okrętów. Podczas tego starcia, polskie jednostki dorównywały szwedzkim. Na uwagę zwraca również świetne dowództwo polskich okrętów złożone z doświadczonych kapitanów obcych narodowości. W bitwie oliwskiej, ostrzał z artylerii i broni lekkiej spowodował wyłącznie straty w ludziach. Dzięki raportowi cytowanemu kilkakrotnie w tekście, dowiadujemy się jak straszne potrafiły być obrażenia zadane bronią palną. Poprzez ciągłe manewrowanie okrętami można było celować w obce jednostki, a także unikać ostrzału nieprzyjaciela. Szczególnie dobrym przykładem siły ognia morskiej artylerii, był pojedynek z jej użyciem pomiędzy dwoma jednostkami obu stron, gdzie polski okręt otworzył do szwedzkiego „Pelikana” ogień ze wszystkich dział burtowych. Spowodowało to poważne straty wśród załogi szwedzkiej.

Natomiast bitwa pod Wisłoujściem, była wyjątkowa z tego względu, że Szwedzi zadali poważne straty polskiej flocie wojennej, a każda strata okrętu była dla Polaków ciosem. Było to ponownie starcie lądowo – morskie, choć raczej można je nazwać lądowo – rzecznym. Dała tutaj o sobie znać siła szwedzkiej artylerii użytej z zaskoczenia. Szwedzi nie wykorzystali tutaj w ogóle swoich okrętów wojennych, tylko pod osłoną wałów przeciwpowodziowych otworzyli ogień ze swoich lekkich armat. Doprowadziło to do unieruchomienia „Świętego Jerzego”. Polski okręt nie mógł się skutecznie bronić, gdyż uniemożliwione zostało celne strzelanie z dział burtowych. W wyniku ostrzału nieprzyjaciela załoga polskiego okrętu musiała ratować się ucieczką. Pozostaje jeszcze do wyjaśnienia jak pod względem parametrów balistycznych miały się owe „skórzaki”, do artylerii drewnianej obciągniętej skórą, zdobytej na Szwedach pod Trzcianą w rok później (patrz rozdział trzeci).


[1] K. Lepszy, Dzieje floty polskiej, Gdańsk – Bydgoszcz – Szczecin 1947, s. 19.

[2] Tamże, s. 19.

[3] Tamże, s. 19.

[4] E. Koczorowski, Flota polska w latach 1587 – 1632, Warszawa 1973, s. 27 – 31

[5] E. Koczorowski, Zarys dziejów polski na morzu, Gdynia 1982, s. 97 – 100

[6] E. Koczorowski, Flota polska …, s. 79 – 80

[7] K. Lepszy, Dzieje floty polskiej …, s. 248 – 250

[8] Tamże, s. 260

[9] E. Koczorowski, Flota polska …, s. 125 – 127

[10] E. Tamże, s. 128

[11] E. Koczorowski, „Skórzaki” przeciw okrętom, Warszawa 2004, s. 13 – 14

[12] E. Koczorowski, Flota polska …, s. 137

[13] E. Kosiarz, Bitwy na Bałtyku, Warszawa 1978, s. 75

[14] Tamże, s. 76

[15] Tamże, s. 77 – 78

[16] M. Krwawicz, Marynarka wojenna i obrona polskiego wybrzeża w dawnych wiekach, Warszawa 1961, s. 220

[17] E. Kosiarz, Bitwy…, s. 82

[18] Tamże, s. 83

[19] E. Koczorowski, Bitwa pod Oliwą, Gdynia 1968, s. 39 – 41

[20] Tamże, s. 77 – 78

[21] E. Koczorowski, Flota polska …, s. 84

[22] Prawdziwy i istotny przebieg zaciętego spotkania pomiędzy [okrętami] Jego Królewskiej Mości króla Polski i Szwecji i okrętami księcia Sudermanii Gustawa Adolfa na redzie gdańskiej w roku 1627, w pierwszą niedzielę adwentu. Dobra sprawa wreszcie zwycięża. Drukowane w roku 1628, w: M. Krwawicz, Walki w obronie polskiego wybrzeża w roku 1627 i bitwa pod Oliwą, Warszawa 1955, s. 123 – 124

[23] Tamże, s. 124 – 125

[24] Chodzi tu o szwedzkiego admirała Mikołaja Stiernskölda

[25] Decyzja ta podyktowana była tym, by statek nie dostał się w ręce nieprzyjaciela

[26] Prawdziwy i istotny przebieg …, s. 125

[27] Opis bitwy z dziennika Abrahama Boota, w : M. Krwawicz, Walki w obronie polskiego wybrzeża w roku 1627 i bitwa pod Oliwą, Warszawa 1955, s. 143

[28] Prawdziwy i istotny przebieg …, s. 127

[29] Tamże, s. 127

[30] Tamże, s. 127 – 129

[31] Tamże, s. 129

[32] Tamże, s. 129

[33] Tamże, s. 130

[34] Tamże, s. 131

[35] E. Koczorowski, „Skórzaki”…, s. 76 – 77

[36] Tamże, s. 86

[37] Tamże, s. 87 – 90